Emei Shan, jedna ze świętych gór wg chińskiego buddyzmu, znajduje się w Prowincji Syczuan. Nie jest wysoka, wznosi się trochę powyżej 3000m npm, ale widok na dywan chmur poniżej niesamowity. Te zdjęcia to jedyne co zostało z całej wyprawy. Przeinstalowywanie systemu, porządki na dyskach, wypadki mechaniczne... Z niektórych miejsc i wydarzeń, oprócz tego co jeszcze zalega w zakamarkach głowy, nie zostało wiele do pokazania. Zostawiam Was z tymi kilkoma ocalałymi obrazkami:
Dzisiaj krótka wizyta w chińskiej kafejce internetowej. Takie miejsca z dziesiątkami komputerów można spotkać w okolicach każdego uniwersyteckiego kampusa. Uczniowie mieszkają w wieloosobowych pokojach, i większość z nich nie ma tam komputera. Obecnie to się troszkę zmienia bo od kilku lat jest internet mobilny i nie potrzeba już komputera by pogadać ze znajomymi na QQ czy Wechat ( chińskie odpowiedniki gg, skype, czy msn messenger).
Krótki filmik z typowej kafejki internetowej:
Widzicie że większość osób które przesiadują w kafejkach przychodzi tam by pograć i poczatować. W takich najtańszych miejscach płaci się ok 2-3 Yuany za godz i słyszałem wiele historii gdzie młodzi ludzie wykorzystywali je jako miejsce do spania :), bo jeżeli jesteśmy w nowym mieście przejazdem i chodzi nam tylko o przespanie kilku godzin, a przy okazji można poczatować z przyjaciółmi, wychodzi to o wiele taniej niż wynajęcie pokoju hotelowego. Naturalnie nie ma problemu z paleniem, tak jak w wielu innych miejscach w Chinach.
Można palić, często sprzedawane jest też piwo, a nawet jeżeli nie to można przynieść swoje. Totalna wolność osobista, jak to w Chinach ;)
Wiele stron internetowych jest zablokowanych w Chinach. Nie ma facebooka, youtube, vimeo, dailymotion, blogspota i wiele innych. Ostatnio odblokowano je w specjalnych strefach jak np Szanghaj, tak by zachodni biznesmeni mieli wolny dostęp do internetu. Sami Chińczycy mają swoje wersje wszystkich wyżej wspomnianych stron, nikt tam nie przesiaduje w kafejkach by planować coś przeciwko rządowi, by się 'wyzwolić' z reżimu, jak to nam się często wydaje....
Mówi się żartobliwie że najpopularniejsze ptaki Chin to żurawie :)
Chiny, jakie znam, to nie żadne chińskie domki z charakterystycznymi dachami, to nie świątynie i kadzidełka, to nie Konfucjusz ani kung-fu. Moje Chiny to nieustanne walenie młotków, wiertarki, betoniarki, 24-godzinny hałas, dźwigi, wywrotki, piach, tony piachu, kurz i robotnicy o prostych twarzach, którzy przyjechali z prowincji budować „wielkie nowe Chiny”. Moje Chiny to plac budowy.
Ludzie w Polsce nie za bardzo zdają sobie sprawę z tego, co dzieje się za Wielkim Murem. Część może słyszała o Shenzhen, 10-milionowym mieście, które jeszcze w latach 70. było rybacką osadą. Obecnie, gdy wjeżdżamy z Hongkongu do Chin kontynentalnych, ciężko powiedzieć, czy to jeszcze Hongkong, czy już interior. Ale Shenzhen to tylko jeden znany przykład - praktycznie każde chińskie miasto, które znam, to takie Shenzhen. Oczywiście te inne miasta już istniały wcześniej i były duże zanim zaczęły się przemiany, dlatego nie są tak znane. Ale ich obecny wygląd często nie ma zupełnie nic wspólnego z tym, jak wyglądały jeszcze 20 lat temu.
Szybko zmieniający się Kanton ( Guangzhou)
Panorama Kantonu/Guanzhou
Te przemiany dobrze obrazuje przykład Nanning - miejsca, w którym spędziłem w sumie 5 lat. Słyszeliście o Nanning? Takie 3-milionowe miasteczko w biednych południowych Chinach. W czasie, gdy tam byłem, czyli od końcówki 2004 do połowy 2011 r. „dobudowano” praktycznie drugie miasto. Tak, nie przejaskrawiam i nie ubarwiam. Zbudowano w tym czasie nowe budynki i drogi, które zajmują taką powierzchnię, jak ten Nanning sprzed kilku lat. A jestem pewien, że teraz to „nowe miasto” jest jeszcze większe. Przecież nie było mnie tam już ponad 2,5 roku, a wiem jak wygląda tempo pracy w Chinach :)
Górne zdjęcie znalazłem w internecie, Nanning w 1995r, na dole jak to wyglądało już w 2009. Na czerwo zaznaczyłem hotel- punkt odniesienia
Przeszkadza wzgórze? Nie ma problemu - wyrównamy....
Miasto wypiera zieleń
Robotnicy z prowincji zamienili las z rodzinnych stron na las betonowy
W Nanning mieszkałem w wielu miejscach, ale jedno było bardzo specyficzne -Ronghe Shan Shui Mei Di. Zespół nowiutkich bloków otoczonych palmami, kaskadami wodnymi, z centrum sportowym po środku. Wokół tego całego zespołu budynków w promieniu 2 km - nic (oprócz innego osiedla ok. 800m dalej). Tylko wzgórza, trochę zieleni, jakieś pola bananowców i ogromna część już bez drzew czy traw, po prostu naga zółtoczerwona lessowa ziemia, przygotowana pod budowę. Dojazd do Ronghe z centrum Nanning wyglądał tak: kończyły się ostatnie zabudowania miasta i trzeba było jechać ponad 2 km do wspomnianych bloków. Ponad 2 km „niczego”. Jak wyjeżdżałem z Nanning w 2010 r. to Ronghe była z każdej strony otoczona dzielnicami mieszkaniowymi. Nie było wzgórz, bananowców, zieleni. Nawet jadąc dalej od miasta, kolejny kilometr, dwa... nowe bloki. Pierwszy raz w życiu doświadczyłem czegoś takiego. Mieszkać na pustkowiu, a już kilka lat później w środku nowego miasta.
Wyobraźcie sobie sytuację ̶ jesteście tuż po szkole i wyjeżdżacie studiować do innego miasta. Jest ono oddalone, powiedzmy, o 2 tys. km od waszego domu, więc za często nie da się zaglądać w rodzinne strony. Wracacie po 4 latach. A tam nie ma już centrum które znaliście ̶ za to stoją dziesiątki nowych wieżowców. Nie ma waszej starej szkoły ̶ jest centrum handlowe; nie ma boiska, na którym biegaliście, a jest centrum sportowe z zespołem basenów, salami do gry w badmintona i siatkówkę, a wzgórza obok parku, w którym byliście na pierwszej randce, zostały wyrównane, stoją tam teraz biurowce... Tak właśnie wygląda życie przeciętnego Chińczyka ̶ w rozdarciu między starym i nowym. W zmieniającym się w niewyobrażalnym tempie otoczeniu. Często fizycznie nie ma już miejsc, które znają z dzieciństwa. Jest spuścizna tysięcy lat tradycji, a nie ma podwórka, na którym spędzili dzieciństwo...
Do widzenia stare, nich żyje nowe -wydaje się być naczelną zasadą we współczesnych Chinach
Jeszcze niewiele ponad 10 lat temu były tu tylko zielone wzgórza...
Ekstremalny krajobraz współczesnych Chin
Ludzie żyją trochę jak w Polsce jak 70-80tych. Mi to przypominało scenki z wczesnego dzieciństwa czy serialu „Alternatywy 4”, czyli życie na wielkim placu budowy. Idąc do domu przeskakujemy przez rowy, w których układane są rury, z auta trzeba czyścić często kurz, bo obok cały czas przejeżdżają wywrotki z piachem. Dzieci bawią się w błocie przy bloku. No i okna trzeba zamykać na noc nawet pomimo temperatury powyżej 25 stopni, bo tam nie pracuje się od 8 do 15. Budowniczowie Chin pracują na kilka zmian przez całą dobę. Nie raz obserwowałem, można powiedzieć, konwoje ciężarówek o 3:00 czy 4:00 w nocy, które akurat wywoziły ziemię, bo właśnie „likwidowano” 100-metrowej wysokości wzgórze. Po kilku miesiącach nie było już wzgórza, a stały szkielety wieżowców. Po kilku kolejnych już lśniły w słońcu obłożone szkłem biurowce.
Ci którzy pamiętają Polskę lat 70-80, mają pewnie w głowie podobne obrazki- mamy nowe mieszkanie, ale kilka kolejnych lat żyjemy jak budowlańcy, brodząc w błocie
Dzieci ludzi prowadzących mały sklepik dla robotników budowlanych. Ich plac zabaw to plac budowy
Codzienna dawka kurzu, aby auto było czyste należy często odwiedzać myjnie
Czasu tutaj nikt nie marnuje, prace trwają całą dobę
Jeszcze kilka lat temu wszyscy robotnicy budowlani mieszkali w takich tymczasowych domkach. Od kilku lat już na wszystkich dużych budowach są nowoczesne baraki takie jak w Europie
Takie tymczasowe 'dzielnice handlowe' dla robotników są w każdym punkcie miasta. Ludzie ci podążają za budowlańcami. Gdy cała dzielnica zostanie zbudowana, burzy się takie baraki i przenosi w nowe miejsce.
Portret z dźwigami w tle...
Czasem stojąc gdzieś na dachu wysokiego budynku robiłem obrót 360˚ i liczyłem wszystkie dźwigi w zasięgu wzroku. Często było to 60-70 sztuk.... wyobrażacie sobie? W jednym mieście, jednego dnia stoi setka dźwigów (bo widziałem zawsze tylko jakiś wycinek, nie sposób objąć wzrokiem całe miasto). Czasem zauważałem dźwigi dopiero na swoich zdjęciach zrobionych przy okazji czegoś zupełnie innego. Nawet się kiedyś śmiałem, że prawie niemożliwe jest zrobienie fotografii miasta bez przynajmniej jednego żelaznego żurawia.
Kto policzy ile jest dźwigów tylko w tym wycinku nowopowstającego miasta?
Dni otwarte na budującym się osiedlu
Lokalne targi nieruchomości
Makieta osiedla na targach nieruchomości. Jak już budować to od razu całe miasteczko, w nowej strzeżonej dzielnicy będą szkoły, przedszkola, sklepy, restauracje, centra sportowe
Wszystko z dźwigami w tle. Pasjonaci paralotni ćwiczą na wielkim placu budowy. Już teraz w tym dokładnie miejscu stoją wieżowce.
Nowowybudowane osiedle, jeszcze nie zamieszkane...
...prace wykończeniowe już trwają
A to przykłego zwykłego współczesnego mieszkania chińskiego
Jak powstaje nowe osiedle to od razu między blokami jest cała infrastruktura- baseny, parki, miejsca do ćwiczeń
Wszystkie osiedla w Chinach są strzeżone. WSZYSTKIE! Te stare z sypiącym się tynkiem też. Chociaż Chińczycy nie są agresywni i jest tam bardzo bezpiecznie, ale kradzieży jest bardzo dużo, Z roku na rok więcej. No i bogaci nie chcą biednych wokół siebie... ale to już na inny temat, zresztą w Polsce mamy bardzo podobnie....
Pamiętam jak kiedyś rano przeglądałem w internecie newsy ze świata. W Chinach prawie codziennie informacje o tym, jak powstają budynki na olimpiadę w Pekinie, przybywają dziesiątki kilometrów metra, niedawno ukończono budowę kolei do Tybetu, a za oknem właśnie trwały prace wykończeniowe w nowo zbudowanej dzielnicy 20-piętrowych bloków. A obok news dnia z Polski: „Umyto dworzec centralny w Warszawie”. Myślałem, że spadnę z krzesła :) Dlatego sami widzicie, jak to jest z mówieniem o Chinach i ogólnie próbą ogarnięcia tego, co się tam dzieje.
Robotnicy migracyjni, którzy przyjechali z prowincji i to oni budują całe współczesne Chiny. Tutaj przerwa na lunch.
Chłopaki złapali złodzieja buszującego po barakach podczas gdy robotnicy pracowali
Tak jak pisałem - całe życie toczy się w cieniu żurawii
Mamy nowe mieszkanie, ale wokoło jeszcze plac budowy... Ci którzy jako jedni z pierwszych kupili tu mieszkania kolejnych kilka lat muszą żyć w piachu, kurzu, hałasie
Uliczni sprzedawcy rozkładają swoje towary na tymczasowym bazarze dla robotników budowlanych
Na koniec chcę tylko powiedzieć, że nie jestem żadnym piewcą sukcesu Chin. Wiem doskonale o wszystkich skutkach ubocznych tego wielkiego boomu, o problemach społecznych, z jakimi borykają się Chińczycy, o degradacji środowiska. Ale to co robi naprawdę wrażenie (a ostatnio wręcz budzi przerażenie) to władze, które działają na korzyść państwa. Władze, które 30 lat temu zaplanowały, że ich kraj będzie supermocarstwem i ten plan z zaangażowaniem realizują. Coś nieznanego zupełnie na naszym podwórku...
Po tej stronie jeziora widocznego po prawej, nie było żadnych budynków jeszcze przed 2000 rokiem
Tuż przed moim wyjazdem oddano do użytku nowe centrum sportowe z basenem ze sztucznymi falami
Wielkie reflektory oświetlają place budowy bo tu pracuje się całą dobę
Mężczyźni zajmują się wszystkimi pracami gdzie potrzebne są konkretne umiejętności. Kobiety z prowincji często są od 'czarnej' roboty....
Klasyczna pocztówka ze współczesnych Chin
Ten park kiedyś był ogromny, teraz prawie z każdego miejsca widać otaczające go bloki...
Tymczasowe jadłodajnie robotników. Wszyscy oni przyjechali tu z prowincji chińskiej, więc żyją jak u siebie na wsi
Dziś kolejna, czwarta już część zdjęć chińskich śpiochów ulicznych. Nie potrzebne łóżko, cisza ani ciemność. Jak się chce spać, to się śpi :)
Poprzednie części: http://chinatales.pl/40-slodkich-snow.html , http://chinatales.pl/47-slodkich-snow-2.html , http://chinatales.pl/56-slodkich-snow-3.html
Jedno z najpiękniejszych miejsc jakie widziałem w Chinach - Jiuzhaigou - znajduje sie w Syczuanie. Jest to duży park narodowy, w górzystej okolicy z wieloma jeziorami, wodospadami. Co jest tam mega charakterystyczne to kolor wody w owych jeziorach - turkusowy, błekitny, zielonkawy.
Miejsce zachowało sie w tak dobrym stanie pewnie dlatego że znajduje się w trudno dostępnym terenie i jeszcze kikadziesiąt lat temu było praktycznie nieznane. I zaraz po 'odkryciu' stworzono tam rezerwat. Inaczej pewnie już dawno woda stałaby się mętna, a wszystko co żyje zjedzone ;) . Jiuzhaigou jest wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Jesień to podobno najlepsza pora roku na zwiedzanie, z oczywistych względów wizualnych. Ja byłem tam o jakieś 2 tygodnie za wczesnie, bo jeszcze nie wszystkio było żółto-czerwone.
Na terenie parku znajduje się kilka wiosek tybetańskich (stąd nazwa jiuzhaigou - dolina dziewięciu wiosek). Oficjalnie park można zwiedzać tylko w określonych godzinach w ciągu dnia. Pod wieczór pracownicy sprawdzają czy są jeszcze jacyś zwiedzający i nawołują wszystkich do opuszczenia. Jednak lokalni mieszkańcy z chęcią dorabiają sobie goszcząc turystów. Można się z nimi łatwo dogadać, tylko należy to zrobić dyskretnie, tak by nie zauważyli nas strażnicy parku. I jak już będziemy w tybetańskim domu, lepiej siedzieć w środku i nie chodzić po okolicy by nie narażać tych ludzi na nieprzyjemności.
Wnętrze domu tybetańskiego
Takie widoki inspirowały twórców tych wszystkich chińskich malowideł
Niestety jest to typowa chińska atrakcja turystyczna (nie widać tego na zdjęciach, starałem się ;) ) czyli tłumy, tłumy, tłumy... gigantyczna brama u wejścia do parku, dziesiątki małych autobusów kursujące przez cały dzień. Odległości między poszczególnymi jeziorami są duże i często nie da się nawet przejść miedzy nimi samemu wiec trzeba skorzystać z autobusów.
Tutaj możemy zauważyć, że praktycznie cała droga wzdłuż wodospadu jest pełna turystów
Byłem tam w sumie dwa dni, jednak pogoda średnio dopisała- przez połowę pobytu lał deszcz, przez resztę czasu okoliczne góry i lasy spowite były przez mgłę